niedziela, 25 września 2011

Wanilia bez pieprzu - o "Rozmowach z artystami" Elżbiety Dzikowskiej


Jeśli wasza mama/babcia/ciotka/tata/wujek/dziadek mają w najbliższym czasie urodziny/imieniny/etc, i jeśli odrobinę lubią sztukę oraz ładne obrazy, to nie musicie zastanawiać się nad prezentem… Artyści mówią -  wywiady z artystami przeprowadzone przez Elżbietę Dzikowską są dla was świetnym rozwiązaniem. Są to dwa, ładnie wydane i bogato ilustrowane tomy rozmów z „mistrzami grafiki” i „mistrzami malarstwa”. 

Książka niczym nie zaskakuje, wybór artystów jest typowym przeglądem przez polską sztukę drugiej połowy XX wieku i odzwierciedla gusta ówczesnej (w miarę) postępowej inteligencji. Elżbieta Dzikowska, głównie znana jako Wanilia - żona Pieprza (Tony’ego Halika) – prócz tego, że jest sinologiem, podróżniczką i autorką programów telewizyjnych, jest również historyczką sztuki, mającą dobre rozeznanie w sferze plastyki, toteż w rozmowach z artystami porusza się z dużą swobodą. 

Pamiętacie programy „Pieprza i Wanilii”? Luźne pogawędki z dalekich krajów, pełne ciekawostek, ogólnych refleksji i ładnych widoków [jakże egzotycznych w czasach PRL-u], idealnie umilające czas popołudniowy spędzany przed telewizorem. Pogawędki inteligentne, ale nie wymagające wysiłku, nienudne, lecz i nie zbyt głębokie, dla ambitnej kucharki i prostego profesora, herbatnikowo-podwieczorkowe, po prostu miłe. Dokładnie taka jest ta książka, rozmowy są bez zadęcia, ale bez wielkich ambicji, poruszane są w niej tematy „znaków”, „głębi”, „pustki” i „sensu” ale jest to bardzo niewielkie poruszenie – poruszenie wagi zacnego herbatnika. Młodsi humaniści z IKP-ów, IHS-ów, ISNS-ów mogą poczuć wielki głód jeśli nie znudzenie czytając, tę książkę. Wszak nie znajdą w nich „transgresji”, „wykluczeń”, „partycypacji” i „dyskursu archiwów”, zaś artyści mogą im się wydać oczywiści, zbyt oczywiści.

Niemniej jednak warto by kupili książkę w prezencie dla kochanej babci/cioci i sięgnęli po nią niespiesznie, leniwie. Z kilku powodów. Po pierwsze jej lektura daje pewne odświeżenie, pewną ulgę od dominującego socjo-filozo-antropo-politycznego języka współczesnej krytyki artystycznej. Następnie rozmowy Dzikowskiej są dowodem, na to, że o sztuce współczesnej można (choć nie nazbyt akademicko) mówić do wuefistów, fizyków, księgowych słowem do cioć, wujków i innego mieszczaństwa. Ponadto dobór artystów jest swoistym zapisem zmieniających się gustów umiarkowanie postępowej części społeczeństwa. Tylko część „mistrzów” zapisana została do aktualnego kanonu polskiej historii sztuki współczesnej, a to i tak na pozycjach nestorsko-niegroźnych: Opałka, Gierowski, Fangor, Tarasin. Inni wciąż sprawują poczesne miejsca w sztuce aktualnej: Dwurnik, Korolkiewicz, Tarasewicz… ale za bardzo nie ogniskują uwagi młodych. Mnie jednak najbardziej przyciągają artyści wczorajsi, już nie dzisiejsi, a jeszcze nie kanoniczni malarze; bardzo różni: Sempoliński i Fijałkowski, Dobkowski i Dominik etc. Artyści dla których sztuki nie ma dziś ani języka, ani miejsca w prestiżowych placówkach, którzy gdzieś występują na dalszych stronach podręczników historii sztuki. Ich nieobecność dzisiejsza może więcej mówić o aktualnym dyskursie sztuki, aniżeli o samej ich twórczości.
Drugi tom - poświęcony grafice – nie jest tak interesujący jak pierwszy.  Przede wszystkim znajduje się w nim paru grafików „niekoniecznych”, acz i sporo jest zacnych (Młodożeniec, Piotrowska, Świerzy) oraz bardzo zacnych (Starczewski, Panek). W jego lektura uświadamia przede wszystkim fakt, jak bardzo dziś grafika zarówno użytkowa jak warsztatowa, wyszła poza obręb zainteresowania krytyki artystycznej. Nie twierdzę tu bynajmniej, że lektura Dzikowskiej da nam jakąkolwiek podpowiedź dlaczego tak się stało… ale może dać powód do bliższego zastanowienia się nad tym zagadnieniem.
Na koniec, jedna niemiła uwaga w stronę redaktorek. Nieopatrzenie wywiadów jakimkolwiek przypisem, choćby ogólnym, choćby datą przeprowadzenia rozmowy jest cóż… mhm… uhm…
Podsumowując: kupujemy babci książkę, idziemy do niej na podwieczorek, siadamy w fotelu, popijamy herbatkę, przegryzaną waniliowym ciastkiem i oddajemy się lekturze wywiadów z retro-artystami. To będzie miłe, niedzielne, letnie popołudnie.

tekst ukazał się w wakacyjnym numerze Lampy

wtorek, 20 września 2011

Psy z Üsküdar Joanny Rajkowskiej i Sebastiana Cichockiego





Zwierzęta są bardzo często kluczem, są tym okiem, które pozwala widzieć świat od strony zupełnie nam niedostępnej.
Joanna Rajkowska

Projekt Joanny Rajkowskiej i Sebastiana Cichockiego Psy z Üsküdar, jest pokłosiem wspólnego pobytu artystki i kuratora w Turcji w 2009 roku. W posłowiu książki czytamy, iż idea jej powstania zrodziła się ze wspólnych spacerów po stambulskiej dzielnicy cmentarzy Üsküdar, gdzie napotkali wylegujące się na grobach bezdomne psy. Wrażenie jakie widok ten wywarł na autorach spotęgowane zostało przez zasłyszane legendy miejskie o tym, jakoby w 1913 roku ludność Istambułu miała wygnać wszystkie żyjące w mieście psy na jedną z Wysp Książęcych. Wedle opowieści mieszkańcy zostali za ten czyn ukarani trzęsieniem ziemi, które zniszczyło stolicę imperium. Nieskładna opowieść o wygnaniu psów, oraz intrygujące spotkanie z psami zaowocowało powstaniem wystawy oraz niewielkiej, a niebanalnej książeczki, która stanowi osobny, spójny obiekt.
Książka składa się dwóch przenikających się części: cyklu zdjęć Joanny Rajkowskiej powstałych na üsküdarskich cmentarzach oraz fikcyjnej narracji Sebastiana Cichockiego. Tekst Cichockiego również jest dwudzielny. Jego zręb stanowią zapisy zmyślonych legend miejskich L.A.S.T.L.E.A.K. (I love Istambul and Istambul loves me) inspirowanych zasłyszanymi w Turcji opowieściami, drugą częścią jest Instrukcja doświadczenia para-artystycznego Sen psa,  którego elementy są reminesencjami z dostrzeżonych na cmentarzach widoków, oraz ze zmyślonych przez siebie opowieści. Pozornie każda z części projektu mogłaby funkcjonować autonomicznie, jednakże wówczas każdej czegoś by brakowało, każdej można by coś zarzucić. W zdjęciach Rajkowskiej mógłby razić sentymentalizm, w legendach Cichockiego ich rozpadająca się konstrukcja i swoista „chłopięco-gimnazjalna” fantazja, zaś doświadczenie wydać by się mogło w najlepszym wypadku epigoństwem po podobnych działaniach rodem z „Kowalni”. Jednak, kiedy tak jak w książce części te przeplatają się, kiedy występują w ujawnianych stopniowo odsłonach, wówczas całość nabiera niepowtarzalnego, onirycznego i sensualnego wymiaru. Synergia połączonych elementów sprawia, że mamy do czynienia z nieco baśniową narracją, w której splatają się fragmenty kultur wschodu i zachodu. Baśniowość przejawia się na wielu płaszczyznach, a to w pierwotnym motywie psa, łączącego świat żywych i umarłych, w wątkach „niesamowitych”,  nie znajdujących racjonalnego wytłumaczenia, w pewnym naturalnym okrucieństwie jakie towarzyszy relacjom ludzkim, jak i w parabolicznym charakterze całości.

Fotografie.
Joanna Rajkowska, Psy z Üsküdar

Na zdjęciach Joanny Rajkowskiej widzimy spokojnie wylegujące się na grobach psy. Widok ten konsternuje, bowiem na cmentarze, do których jesteśmy przyzwyczajeni, mają swój niepisany kodeks zasad. Obowiązuje na nich fasadowa powaga, , niedopuszczająca „nieodpowiednich” elementów, a takim byłyby bezpańskie psy. Na fotografiach Rajkowskiej psy są gospodarzami cmentarza, zaś groby  - jak zwracają uwagę autorzy – psimi  „jednostkami mieszkalnymi”. Życie üsküdarskich psów wydaje się upływać w spokoju i psiej zadumie. W większości widzimy je jak śpią na grobach, inne leżą na grobach czuwając, w czym przypominają antyczne sfinksy, pełniące straż przed grobami faraonów.  Tylko nieliczne przemieszczają się gdzieś leniwie, nie zwracając szczególnej uwagi na przybyszów fotografujących je. Ich życie, nie jest tak jak w kulturze zachodniej podporządkowane życiu człowieka, a zdaje się być niezależne od świata ludzi i ich zasad… Jednak wciąż występują wokół świata ludzi, z tymże na jego najskrajniejszych rubieżach, na granicy pomiędzy światem żywych, a umarłych. W tym uwidacznia się pewien archetypiczny ryt projektu Rajkowskiej i Cichockiego, wydobywają oni dawno już zapomnianą w Europie rolę psa, jako tego który łączy świat żywych i umarłych. W mitologii greckiej spotykamy Cerbera trzygłową bestię, która pilnowała wrót Hadesu, tak by ani żywi, ani zmarli nie przekraczali granicy. Jednym z nielicznych, któremu udało się tego dokonać był Orfeusz, który obłaskawił psa swoją muzyką. Jednakże na europejskie wyobrażenie psa w większym stopniu niż Cerber wpłynął Argos – pies Odysa, który przez dwadzieścia lat wiernie czekał powrotu pana i był jedynym, który rozpoznał przemienionego w żebraka Odyseusza. W większości zapisów kultury te dwie funkcje psa łączą się ze sobą. W kręgu mitów dionizyjskich odnajdujemy psa, który zaprowadził Erigonę, na miejsce mordu jej ojca Ikariosa. W XIV-wiecznej legendzie francuskiej o psie Aubry’ego również spotykamy się rolą psa jako strzegącego pamięci o zmarłym, ale i o zbrodni, która została popełniona. W kolejnych wiekach – być może wraz z coraz większym udomowieniem, „uczłowieczeniem” psa – jego sakralna (święto-przeklęta) funkcja zdaje się ograniczać, owszem jest on jednym z motywów sztuki sepulkralnej, jest częstym elementem ikonograficznym nagrobków, ale występuje tam w formie bardzo złagodzonej, jako leżący u stóp, bądź wezgłowia zmarłego wierny towarzysz. Szczątki tej tradycji pozostały w kulturze europejskiej do dzisiaj, powszechne są legendy miejskie o psach, które przychodzą na miejsce śmierci swojego pana i tam wiernie go czekają. W Polsce najbardziej znaną tego typu opowieścią, jest stosunkowo młoda krakowska legenda o owczarku Dżoku, który dosłużył się nawet swojego pomnika (skądinąd dość szpetnego). Legendy te są bajkowe, nie baśniowe, psy w nich stają się „bezzębne”, pozbawione wszelkiej pierwotności i odrębności od człowieka, są mu podporządkowane. Inny obraz psa widzimy na fotografiach Rajkowskiej psy zdają się mieć ową pierwotną moc, tajemniczą, nie w pełni zrozumiałą człowiekowi, może wynikać to z miejsca jakie nadaje im cywilizacja islamska. Psy są w niej zwierzętami nieczystymi, acz nie przeklętymi, spośród pięćdziesięciu dwóch cech mają dwadzieścia sześć cech świętych i tyleż samo szatańskich, dlatego też nie można ich udamawiać, ale też nie można im robić krzywdy. Żyją na obrzeżach cywilizacji, gdzieś na jej granicach. Na fotografiach Rajkowskiej widzimy je poza społeczeństwem, poniekąd wykluczone. Swoje miejsce odnalazły wśród grobów, przez co my odnajdujemy je w roli towarzyszy i strażników pamięci o nieobecnych.

Wyspa Sviri. 
Joanna Rajkowska, Psy z Üsküdar

Widok cmentarnych psów oraz ich miejsce w kulturze islamu zainspirował Sebastiana Cichockiego do skonstruowania paralegendy o psach z wyspy Sivri wzbogaconej o poboczne wątki. Opowieść Cichockiego mówi o wyspie wykluczonych i o niewytłumaczalnej symbiozie pomiędzy nimi. Według niej na wyspie osadzono wszystkie bezdomne psy, którym nie dostarczano pokarmu jako takiego, zamiast tego na wyspę zrzucano złapanych w mieście złoczyńców. Wyrzucani poza granice społeczeństwa więźniowie, zanim trafiali na wyspę byli starannie krępowani, to nimi miały żywić się bezpańskie zgłodniałe psy, rozwiązując tym samym problem wyrzutków społecznych. Jednakże okazało się, iż psy nie chcą zjadać więźniów. Po tej fikcyjnej historii pozostały dwa ślady. Jednym z nich jest wydeptana niewiadomo przez kogo ścieżka prowadząca w głąb wyspy; ścieżka, która mimo upływu lat nigdy nie zarosła. Drugim jest wypchany pies przezywany Generałem wystawiony w witrynie zakładu krawieckiego.
Cichocki daje nam jeszcze jedną poboczną historię, o tym jak któregoś dnia wyłapano wszystkie bezdomne psy. Każdemu z psów nadano losowo wybrane imię, które wygrawerowane nosił na swojej obroży. Z niewiadomych przyczyn watahy psów swoimi imionami tworzyły niepokojące dla społeczności zdania np. „Miłość Do Ameryki Na Wieki”. Zaniepokojone tym władze postanowiły jeszcze raz wyłapać psy, ale tym razem odebrać im imiona, przy okazji zwierzęta uśpiono. Wszystkie tabliczki z imionami zebrano i wrzucono do nieczynnej fontanny. Ludność szybko je rozkradła, traktując jako talizmany „psiej płodności”. Śladem jaki po historii miał pozostać jest zwyczajowa nazwa placu „psi pagórek językowy”.
Obydwie opowieści zdają się nie mieć początku ani przyczyny. Bazują na „niesamowitym”, w którym objawiają się wszystkie mityczne ryty dotyczące psów: śmierci, pamięci, wierności ale także pewnego okrucieństwa. Tak jak w zdjęciach Rajkowskiej, tak i w legendzie Cichockiego psy towarzyszyły wyjętym ze społeczności, u Rajkowskiej byli nimi zmarli, zaś u Cichockiego wykluczeni złoczyńcy. Z jednej i z drugiej części wyłania się pewien postulatywny komunikat o solidarności wykluczonych, on również wpisuje się (i odświeża) tradycyjną figurę psa towarzyszącą dziadom wędrownym itp. którą m. in. spotykamy w grafikach Norblina  bądź fraszkach Krasickiego.
Sen psa. Instrukcja.
W propozycji doświadczenia artystycznego, którą przedstawia Cichocki, skupiają się wszystkie motywy dotychczas poruszone, tak w zdjęciach Rajkowskiej, jak i w jego opowieści o wyspie Sivri. Według instrukcji należy odnaleźć bezdomnego psa, oswoić go i „przywiązać” do siebie, a następnie zaprowadzić do uprzednio przygotowanego pomieszczenia. Pomieszczenie winno być starannie wyczyszczone, wyposażone w „magiczne”, eschatologiczne atrybuty takie jak kości, jaja, koguta bez głowy, kamienie itp., a po środku niego wydzielona powinna zostać strefa przypominająca wielkością powierzchnię grobów – takich jakie widzimy na fotografiach Rajkowskiej. Dalej sugeruje Cichocki, należy zażyć środki nasenne, owinąć się szczelnie w koc – tak jak owinięci w koc byli więźniowie z Sviri – po czym zasnąć. Po przebudzeniu sen swój zapisać, a psa wygnać, nigdy więcej nie nawiązywać z nim kontaktu.
W skrócie ujmując, sen ma być symulowanym doświadczeniem własnej śmierci, w której jedynym naszym towarzyszem i strażnikiem będzie bezdomny pies. Psu zostanie nadana funkcja jaką pełnił przed tysiącami lat w starożytnym Egipcie, Grecji czy wśród plemion indoeuropejskich, jaką dostrzegli Cichocki z Rajkowską na cmentarzach w Üsküdar. Pewne zastrzeżenie może w odbiorcy zbudzić okrutność związana z przedmiotowym odrzuceniem psa, jakie po doświadczaniu ma nastąpić. Jest jednak ono zrozumiałe, albowiem pies, będąc towarzyszem naszej (symulowanej) śmierci i podróży do świata zmarłych, stanie się poniekąd zwierzęciem świętym – świętym w pierwotnym znaczeniu rdzenia sanctus znaczącym tyleż święty, co przeklęty. Będzie nieczysty, tak jak nieczyste są psy w kulturze islamu.

tekst ukazał się w pierwszym numerze Mocak Forum

niedziela, 4 września 2011

Wiktor Dyndo - A lato było piękne tego roku...



Serdecznie zapraszam na wystawę Wiktora Dyndo, którą współorganizują Bochenska Gallery i nowo-powstała galeria 622 Upadki (założona przez autora bloga).


W swojej sztuce Wiktor Dyndo pozornie pokazuje nam Wschód, jaki znamy… zamachy bombowe, permanentna wojna z terroryzmem, wszechobecny motyw arafatki, ornamentyka muzułmańska. Jego prace nasuwają skojarzenia z orientalizmem, nurtem w kulturze europejskiej, który rozwijał się wraz z epoką nowoczesną, a swoje apogeum przeżywał w końcu XIX wieku. Skojarzenie to jest słuszne, acz mylnym byłoby określenie Dyndo jako kontynuatora orientalizmu.
Zestawiając prace dziewiętnastowiecznych orientalistów z płótnami Dyndo od razu dostrzegamy ich przeciwstawną wymowę. O ile Wschód w dawnym malarstwie przeważnie jawi się jako starożytna Arabia Felix, o tyle w dzisiejszych obrazach Dyndo widzimy przede wszystkim obraz zagrożenia i obcości. Możnaby stwierdzić, że po 11 Września świat uległ przemianie i dziś mamy do czynienia z osławioną wojną cywilizacji, którą Dyndo jako malarz Wschodu przedstawia. Byłby to jednak trop mylny.
 

Istotna różnica między dawnymi orientalistami a sztuką Wiktora Dyndo tkwi w samej istocie obrazu. Orientaliści udawali się na Wschód, odtwarzali fascynujące ich, egzotyczne fragmenty tamtejszego świata, poddawali je estetyzacji i tworzyli z nich spójną wyidealizowaną narrację o odległej krainie szczęśliwości. Ich dzieła tworzyły obraz Wschodu w odbiorze Europejczyków, taki obraz jaki odpowiadał marzeniom i tęsknotom europejskich mieszczan. Z kolei punktem wyjścia dla Dyndo, są obrazy wschodu jakie znamy z elektronicznych mediów, obrazy jakie obecne są w masowej wyobraźni. O ile orientaliści tworzyli fragmentaryczny obraz Wschodu, o tyle Dyndo odsłania fragmentaryzm i fałszywość tego obrazu, co uwydatnione jest przez minimalne używanie środków formalnych. A zatem w większym stopniu niż Wschód obrazy te przedstawiają nasze spojrzenie na Orient, które wciąż oparte jest na powierzchownych sądach i emocjach.
Sztuka Wiktora Dyndo odsłania pewną istotną dla kultury zachodniej właściwość. Mianowicie obrazowanie Wschodu, bardziej aniżeli poznaniu go, służy nam do wyrażania masowych emocji, dawniej były to marzenia, dziś są to lęki
Andrzej Pałys, kurator wystawy.



Wiktor Dyndo, Fobia, ol. płótno, 140 x 140 cm


PATRONI MEDIALNI:
Aktivist, Art Experts Magazine, Artinfo.pl, Exit, Le Monde Diplomatique, Lounge Magazyn, Rzeczpospolita