wtorek, 24 sierpnia 2010

Art Pride Pawła Leszkowicza - sztuka gejowska, czy konfekcyjna

 Krzysztof Niemczyk, autoportet. Koszmarny malarz, świetny performer i fotografik pracujący własnym ciałem. Niezrozumiany w PRL-u przez artystyczne środowiska Krakowa, dziś również nie ma szczęścia do interpretatorów
 Jacek Sempoliński, Ukrzyżowanie w kościele św. Anny, ol. na płótnie, 2006, 100 x 70 cm - Dramatyczna i trudna, a fascynująca i refleksyjna twórczość Sempolińskiego została sprowadzona do "pracy ręki w okolicach genitaliów" i zganiona za formalizm i religijną metafizykę. 
 Adam Adach, For such thing as love, 2009, ol. na płótnie, 140 x 170 cm. Bogaty warsztat Adacha, korzystanie z możliwości jakie daje monochrom, faktura, efekt non finito, sprawia, że jego sytuacje stają się niedopowiedziane, a przez swą niedopowiedzianość wciągające. Jeden z ciekawszych młodych artystów przedstawionych przez Leszkowicza
Za sprawą parady Euro Pride sezon upływa pod znakiem queer. Bodajże najważniejszym wydarzeniem jej towarzyszącym jest wystawa w Muzeum Narodowym Ars homo erotica, będąca nie tylko pierwszą w polskim muzealnictwie wystawą podejmującą kwestię twórczości homoseksualnej, ale także - niestety - najnudniejszą wystawą w MNW od lat. Wydany przez Abiekt.pl album Art Pride autorstwa Pawła Leszkowicza jest jej uzupełnieniem. Jest to przegląd polskiej sztuki gejowskiej ostatnich czterdziestu lat. Po nudzie jaką nam zaserwował autor w muzeum, z pewnymi obawami sięgnąłem po tę publikację. Byłem zaskoczony, książka nie jest nudna, napisana jest żywym językiem, a tezy autora wartko po sobie następują. Jest to pozycja z kilku powodów warta lektury, otóż jako pierwsza na polskim gruncie przedstawia twórczość artystyczną gejów, której głównym tematem jest (homo)seksualność i próbuje ją skodyfikować. Jest to zbyt ciekawe zjawisko, by pozostało nieopisane. Za podjęcie tematu należy się Leszkowiczowi uznanie, bowiem przyczynia się do rozszerzenia debaty artystycznej w Polsce. Na uwagę zwraca poziom edytorski książki, której układ jest atrakcyjny, małe ilustracje odnoszą się bezpośrednio do tekstu, a świetnie wykonanych, dużych reprodukcji mamy ok. 150.


Konstrukcję eseju autor opiera na „metodzie trzech odsłon i rozpinania (rozporka)”, dla której inspiracją jest praca Tomka Kawszyna Trzy gracje. Mają to być metaforyczne „akty uwalniania treści”, która ukryta jest „pod różnymi kodami, konwencjami i celową niepamięcią”. Leszkowicz tłumaczy – choć niezrozumiale, że metafora ta „jest trafiona , gdyż z psychoanalitycznym założeniem o libidalnej naturze kreatywności i sztuki – stanowi to uwalnianie zamkniętej, tłumionej męskiej (homo)seksualności i jej artystycznej ekspresji”. Twierdzenie dość pretensjonalne, z którym ewentualnie mógłbym się zgodzić, gdyby nie to, że większość uwagi poświęca w książce pracom, w których ukrytego nie ma nic, a treści podane są na talerzu (dość płytkim). Pierwszą odsłoną jest naświetlenie zagadnienia sztuki gejowskiej jako takiej i zrelacjonowanie dotychczasowych badań nad nią. Część ta jest niewątpliwie siłą tej książki. „Rozpięcie drugiego rozporka” odsłania „sztukę gejowską” powstałą od lat 60. do końca lat 90., a „za trzecim kryje się najbardziej obfita i eksplodująca współczesność”.
Właściwa narracja zaczyna się od przedstawienia twórczości Krzysztofa Junga (1951-1998) świetnego performera, przedstawiciela warszawskiej awangardy lat 70. tworzącej Galerię Repassage. Performans Junga, w którym wzajemnie z partnerem zszył swoje ubrania, by następnie zdjąć je zszyte i odzyskać swobodę, jest niezwykle poetyckim zdarzeniem, w którym same nasuwają się skojarzenia z budowaniem relacji miłosnej, z krępowaniem przez siebie partnerów i z rozstaniem, po którym owszem człowiek staje się wolny, ale pozostawiony nagi (bezbronny) wobec rzeczywistości (publiczność) w galerii. Zdarzenie to samo prosi się o pogłębioną interpretację. Skromne przedstawienie, za którym kryje się bogactwo… sprowadzone zostaje do bycia aktem „antykomunistycznym i antyheteronormatywnym”. Szkoda. Takich płycizn i nieporozumień interpretacyjnych jest znacznie więcej, akcje Krzysztofa Niemczyka stają się „komiczne i wzruszające”, gdy w istocie więcej w nich tragicznego heroizmu. W pasyjnym cyklu Sempolińskiego (skandalicznie reprezentowanego tylko jedną reprodukcją), u którego relacje między cielesnością a metafizyką wyrażają się dramatycznie Leszkowicz dostrzega, tylko tyle, że „Spirala linii (…) przechodzi w sferze genitaliów w wir. Tam ręka artysty pracuje najwięcej!!!” Tu dygresja – zamiłowanie autora do używania wykrzykników jest nieznośna. Sempolińskiemu dostaje się za niechlubną skłonność do abstrakcji, miast podejmowania „właściwego tematu”. Myślałem, że czas takich uwag skończył się w okolicach 55 roku.

Najwięcej miejsca Leszkowicz poświęca współczesnej twórczości gejowskiej. Tu dla mnie zaczynają się schody, bowiem znaczna większość prezentowanych twórców tworzy erotyczną konfekcję artystyczną o poziomie przyzwoitym a czasami gorszym. Tracą na tym ujęciu artyści dobrzy, ponieważ Leszkowicz nie wprowadza jakichkolwiek rozróżnień jakościowych. Zawsze niebanalny Radziszewski i świetny malarsko Adach, zestawiani są z autorami obrazków, którzy (za parę lat) mogliby znaleźć się w tak ważnych kulturotwórczych instytucjach jak Napiórkowska Gallery. Tracą czytelnicy, którzy mogą wyrobić sobie pogląd, że sztuka gejowska jest miałka i nie ma wiele do zaproponowania. Szczególnie w zestawieniu z obrazkami Piotra Kosińskiego, Mateusza Kostrzewskiego czy Łukasza Stokłosy bawi powtarzana do znudzenia teza Leszkowicza o rewolucyjnym charakterze homoseksualnej twórczości.

                                             Łukasz Stokłosa, bez tytułu, ol. na płótnie, 30 x 40 cm. Nie dość, że konfekcja, to jeszcze kiepska warsztatowo
Czytając Art pride co chwilę zerkałem za okno kawiarni, by sprawdzić czy przypadkiem na ulicy nie jest usypywany stos dla gejów, bowiem autor maluje wizję polskiej homofobii, jako najstraszniejszej. Jej ofiarami stają się wszyscy homoseksualni artyści, którzy niedostrzegani są przez "homofobiczny" świat sztuki. Kłóci się to niestety z niemal kanonicznymi pozycjami artystów starszego pokolenia - Jacka Sempolińskiego czy Krzysztofa Junga, nie zgadza się to z zainteresowaniem jakimi cieszą się młodzi Radziszewski, Bachorczyk czy Adach. Przedstawianie Mitoraja jako ofiary ukrytej homofobii polskiej elity kulturalnej, jest zwyczajnie kuriozalne. Czy Leszkowicz nie widzi, że ten rzeźbiarz od ponad trzydziestu lat nie stworzył nic nad pustą, acz pretensjonalną dekorację?
Jak już jesteśmy przy Mitoraju, artyście niemal kościelnym, pragnę zwrócić uwagę na katofobię Leszkowicza. Owszem obecnie stosunki między kościołem rzym-kat, a środowiskami gejowskimi nie układają się najlepiej, ale to nie powód by kościół oceniać jako najgroźniejszą instytucję świata (a taki jego obraz płynie z książki Leszkowicza). Jest to nieuprawnione, szczególnie z punktu widzenia historyka sztuki, ba jest to zwyczajnie niesprawiedliwe. Wszak to pod mecenatem kościoła rzymskiego powstawały najznamienitsze homoseksualne arcydzieła sztuki. To dzięki kościołowi możemy podziwiać wizerunki św. Sebastiana, cieszyć się ekstatyczną twórczością Michała Anioła i rozkoszować się Caravaggiem. Kościół przez wieki nie tylko dawał pracę homoseksualnym artystom, ale także był schronieniem dla homoseksualistów, którzy nierzadko robili w nim zawrotne kariery, niektórzy stawali nawet na jego czele. Jeśli wierzyć tvn-owskiej Uwadze, to największe, najspektakularniejsze dzieło postmodernistycznego turbo-baroku, powstało właśnie dzięki queerowej estetyce proboszcza z Lichenia. Czyż godzi się tak atakować takiego mecenasa, który nie pozwala umrzeć z głodu ofierze homofobii Mitorajowi? Nie godzi.
                                                                     Igor Mitoraj - Ofiara homofobii polskiej elity kulturalnej, czy tylko kiepski artysta
Niezmiernie cenię u historyków bądź krytyków sztuki, kiedy piszą o obiekcie swych badań (dziele sztuki) emocjonalnie... Leszkowicz owszem, piszem emocjonalnie, nawet bardzo, lecz nie o samym obiekcie, lecz o obiektach, jakie ów obiekt przedstawia; roztkliwia się nad penisami, torsami, owłosieniem. Nie chciałbym znaleźć się w skórze heteronormatywnego historyka sztuki, który tak opisywałby dzieła przedstawiające płeć przeciwną.
W Art Ptride czytamy, że „estetyka gejowska jest jedną z równoprawnych i równoważnych stylistyk występujących w postmodernistycznej kulturze”, nie mam co do tego wątpliwości. Ale jej wytwory różnią się między sobą jakościowo. Nie wystarczy być artystą gejowskim, przyda się także być artystą dobrym. Przegięcie i balansowanie w okolicach kiczu jest cenną wartością kultury gejowskiej, nie kwestionuję jej, ba uwielbiam ferię spektaklu Pet Shop Boysów. Niestety Leszkowicz zaproponował w swojej książce zbyt wiele plastycznego ekwiwalentu radosnej twórczości nadwiślańskiej Shazzy; i to zarówno w poziomie prezentowanej sztuki, jak i stylistyki tekstu.

                                              Turbobarok Licheński - według reporterów Polsatu, spełnienie estetyki queerowego proboszcza

tekst jest rozszerzoną wersją recenzji, która ukazała się lipcowo-sierpniowym numerze Lampy, z którą autor ma przyjemność współpracować http://www.lampa.art.pl/