Kiedy w 1829 roku Karl Baedeker wydał swój przewodnik po dolinie Renu, nie zdawał sobie sprawy, ze znaczenia jakie jego książka wnosi do kultury nowoczesnej. Bedekery stały się nieodłącznym atrybutem jednej z głównych i najbardziej długowiecznych figur epoki – turysty. Książeczki w czerwonej oprawie stały się jego niezbędnym ekwipunkiem, ważniejszym od termosu, kanapek z jajkiem czy aparatu fotograficznego. Dzięki nim XIX wieczny pan Biedermeier oraz jego następcy zyskują tożsamość i dobre samopoczucie obywateli świata.
W przeciwieństwie do anachronicznego podróżnika, oddającego się żmudnym studiom poświęconym celowi podróży, bądź przeciwnie zdającemu się w swoich peregrynacjach na szczęśliwy los ( Pickwick, Yorick), wycieczka turysty musi być zoptymalizowana i ekonomiczna jak życie Mr Coola. Biedermeier, Jowialski i Magda M. nie mogą sobie pozwolić na na bezcelowe kluczenie po uliczkach i zaułkach. W minimalnie krótkim czasie, muszą poznać maksymalnie wiele i zyskać pewność, że ich poznanie było słuszne. Wiedzieć i zobaczyć muszą nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla cioci, której imieniny, czy Krysi z działu HR – to oni muszą wiedzieć, że obywatelka M. jest znacznie bardziej obyta, światowa, zasadniczo au courant a w zasadzie to on time. W sukurs turyście przychodzi pan Baedeker, uzbrojony w jego książeczkę obywatel całą wiedzę o Rzymie posiądzie w trzy dni, musi być tylko jemu posłuszny, a ten obsłuży go kompleksowo. Wytyczy trasę, wskaże gdzie i co zjeść, wyjaśni co akwedukt, kto zacz Stanza Watykańska oraz gdzie Carla Bruni z Sarko ten tego i w ogóle. On pokieruje jego wzrokiem i duszą tak, by wiedział i widział wszystko co wiedzieć i widzieć musi. „Po lewo Coleseum, na prosto papież, a tutaj lwy z chrześcijan befsztyk przyrządzały… no pani Jolu, proszę się tam nie patrzeć i nie fotografować, tu nie ma czasu, cała wycieczka na panią czeka… prosimy do autokaru, będziemy oglądać śpiewające fontanny…”
Oczywiście jest to wyjątkowo złośliwy obraz przewodnika i jego użytkowników. Prawdą jest, że bez przewodnika człowiek się nie obędzie, co wiedzieli już za Pauzyniasza. Przewodnik jest konieczny zawiera w sobie mapki, kluczowe informacje, pewne anegdoty, które mogą personalizować nasze nastawienie do obcego nam miejsca. Powinien być swoistą instrukcją obsługi danego terytorium, zestawem podstawowych informacji i narzędzi do samodzielnego poruszania się w nieznanym terenie. Takimi przewodnikami były chociażby innymi książki Karla Baedekera. Gdzie przebiega granica pomiędzy Baedekerem, a bedekerowską brechtą, odpowiedź jest wyjątkowo prosta: w szczegółach, akcentach i niuansach.
Nowe czasy, nowy człowiek, przewodniki też nowe, dawno wyszły już z omawiania miejsc, a zajęły się sferami niższymi (wina, piwa, restauracje, sery) i wyższymi (muzyka, literatura, sztuka a nawet idee). W tych drugich celuje Krytyka Polityczna, która właśnie wydała przewodnik poświęcony Joannie Rajkowskiej. W zamierzeniach przewodniki Krytyki „prezentują wybrane zagadnienia lub dorobek autora, wyznaczając całościową i oryginalną perspektywę rozumienia danej tematyki. (…) Celem każdego Przewodnika jest nie tylko przekrojowe przedstawienie danego problemu, ale też umieszczenie go w nowym kontekście, wolnym od zniekształceń instytucji rynku, akademii i mediów masowych”. Tyle zamierzenia, a jak wygląda praktyka? Ano wygląda ona różnie.
Efemeryczność i intymność już od początku drogi twórczej cechuje działania artystki. W czasie jednego z pierwszych performance’ów obmywała gości galerii jodyną, pozornie prosty gest był jednak silnie obarczony konotacjami religijno-kulturowymi, które mogłyby zdawać się zbyt patetyczne, a takie nie były. Uczestnicy performance’u w zetknięciu z aksamitną ciepłą cieczą delikatnie rozprowadzaną po ciele przez artystkę musieli poddać się silnym sensualnym bodźcom, „odpływając” z kontekstu kultury i galerii. Kontaktowi międzyludzkiemu – tym razem jego niemożności – artystka poświęciła kolejną akcję, będącą jej osobistą reakcją na chorobę Alzheimera, której ofiarą padła matka artystki. Zaanonsowawszy się wcześniej w jednym z francuskich dzienników, Rajkowska stanęła na szczycie La Grande Arche skąd białą chustą próbowała nawiązać z kimkolwiek kontakt, została jednak niezrozumiana, niezauważona. Było to działanie, w którym artystyczna i osobista klęska zostały od początku przewidziane.
Charakterystycznym rytem prac Rajkowskiej jest ich wieloznaczność, brak zamieszczenia w nich imperatywnej interpunkcji sprawia, że dają się odczytywać na wielokroć sposobów; i tak Pozdrowienia z Alei Jerozolimskich, które w zamierzeniu autorki były przypomnieniem wielowiekowej obecności Żydów w Polsce, stają się raz pielęgniarką (w trakcie strajku pielęgniarek w 2007), dla mnie są rzeźbą miejską wpisującą się w narodowy dyskurs sarmacko-anarchistyczno-absurdalny, a pewnemu taksówkarzowi jawiły się następująco: „Za komuny panie, tu ustawiali klatki z białymi myszkami, co by mierzyły poziom spalin w powietrzu, i to to czemuś służyło, jakiś pożytek był. Taka palma niczemu nie służy, a stoi i niech se panie stoi, ja nikomu zabraniać nie będę…”
Są jednak znaczne słabości Przewodnika. Tkwią one w tekstach krytycznych i w wywiadach. Otóż ich uwaga skupia się na najbardziej medialnych realizacjach Rajkowskiej takich jak Minaret, Palma czy Dotleniacz, pobieżnie lub zgoła pomijane są w nich kameralne akcje artystki jak Wirnik, Spluwaczka czy Szybowce. Skupiając się na „największych” pracach, wokół których dyskurs ustalił się już w czasie debat prasowych im poświęconym, autorzy przewodnika zamiast „umieszczać je w nowym kontekście” zawłaszczają je w własnym (politycznym) kontekście. Mamy do czynienia z interferencją (nakładaniem się) komunikatów [politycznych]… interferencja ma jednak to do siebie, że nakładające się na siebie fale raz ulegają wzmocnieniu, innym razem osłabieniu… Pewna nachalność i powtarzalność tych samych stwierdzeń, robienie z prac Rajkowskiej dzieł większych niż są w rzeczywistości (a są bardzo dobre) męczy i nuży, a do artystki może zniechęcać. (na szczęścia ta broni się sama).
Lektura Przewodnika jest niezbędna dla zajmujących się zawodowo sztuką współczesną lub przestrzenią publiczną, miłośników Krytyki Politycznej do lektury przekonywać nie muszę, a innych nie zamierzam.